Życie w
sławie, rzesze fanów, którzy płaczą, uśmiechają się, a nawet mdleją na twój
widok (to niesamowite, że moja osoba wywołuje u nich tyle
emocji), podpisywanie własnych płyt, czy trasa koncertowa po całym świecie! Idealne
życie. prawda?
Kiedy
miałam siedem lat stanęłam przed moją mamą, oznajmiłam, że kiedyś będę
światowego formatu piosenkarką. Stałam przed lustrem i godzinami śpiewałam
hity lat dziewięćdziesiątych i tańczyłam w rytm muzyki. Kto by pomyślał wtedy,
że mała Dove zamieni rączkę szczotki na mikrofon, dywanik przed lustrem na
profesjonalną scenę i pluszowe misie na prawdziwych fanów, którzy zawsze
przy mnie będą, cokolwiek bym nie zrobiła. Założę się o wszystko, że nikt.
Zagłębiając się w świat showbiznesu uświadomiłam sobie, jak wiele pozytywnych
stron kryje spełnianie marzeń, nie spodziewałam się, że bywający okrutny świat
sław może okazać się świetny i odkryć przede mną bardzo dużo czarujących
aspektów.
Pomimo
tego, bardzo, ale to bardzo brakuje mi życia, w którym byłam szarą,
niewyróżniającą się dziewczyną. Mogłam zaraz po wstaniu z łóżka, nawet w
piżamie wyjść do sklepu, kupić chleb tostowy, czy płatki, wyjść ze znajomymi
bez śledzących mój każdy ruch paparazzich, którzy tylko czekają na moje
najmniejsze potknięcie.
Od czasu
do czasu lubię stawać się dawną Dove, zakładam perukę, kaptur, okulary i
ubieram się w zupełnie innym stylu, niż tym, który widnieje na okładkach gazet.
Na moje szczęście nikt poza jedną dziewczyną (okazała się na tyle
kochana, że zachowała całkowitą dyskrecje) mnie nie rozpoznał. Mam
nadzieję, że tak pozostanie.
Dzisiejsza
pogoda zaskoczyła chyba wszystkich mieszkańców Nowego Yorku, ciemne chmury
przysłaniające słońce, krople deszczu, które z minuty na minutę spadały z coraz
to większą częstotliwością. Dla mnie to jest nie lada radość, kocham taką
pogodę, kiedy mogę siedzieć w domowym zaciszu z ulubioną herbatą brzoskwiniową
w lewej dłoni, książką w drugiej (nie pogardziłabym seansem Gossip Girl, Pretty
Little Liars, czy The Walking Dead) i kocykiem z wyblakłym napisem "Coffee
Time".
Otwieram
oczy, przeciągam się i wstaję. Jeśli wierzyć ciekłokrystalicznej tarczy zegara,
wskazuje godzinę dziewiątą. Jest sobota, mam chwilę odpoczynku, dzień bez pracy
to coś niesamowitego. Zero obowiązków, presji, bólu nadgarstka od podpisywania
zdjęć i autografów. Ubieram przypadkowe jeansy i bluzkę na długi rękaw, zapewne
moja stylistka dostawałaby już białej gorączki widząc mnie w takich ubraniach
Przyznaję, to nie mój styl, stokroć wolę sukienki, ale we własnym domu nie
muszę wyglądać jak z okładek gazet.
Wlokę się do korytarza, zakładam buty i dużą, workowatą, ale za to ciepłą bluzę, nakładam kaptur. Teraz nikt nie powinien mnie rozpoznać, bez makijażu, w całkiem zwyczajnych ubraniach, dla pewności zakładam moje okulary, zerówki. Chwytam kluczę leżące na szafce w przedpokoju.
Otwieram drzwi, moje ciało oblewa nieprzyjemny dreszcz, jest naprawdę zimno, temperatura, jak na to miasto jest niezwykle niska, wszystko potęguje nieprzyjemnie chłodny wiatr. Zamykam drzwi, natychmiast wkładam ręce do kieszeni, ze spuszczoną głową idę w stronę przystanku. Po około pięciu minutach jestem, sprawdzam rozkład jazdy. Świetnie, kolejny autobus dopiero za dziesięć minut.
Zrezygnowana opadłam na ławkę, nikogo jeszcze nie ma, prócz matki z dzieckiem, który jest nieprawdopodobnie grzeczny. Z niedowierzeniem patrzę na tę dwójkę przypominając sobie moje wybryki z dzieciństwa. Zmarznięta przeglądam wszystkie media społecznościowe w telefonie, nie mam nic lepszego do roboty.
Autobus przyjeżdża punktualnie o 9:20, wsiadam od strony kierowcy, kupuję bilet. Jedyne miejsce, które nie jest zajęte (nawet nie przez reklamówki starszych kobiet) znajduję się na przeciwko uroczego chłopaka, przynajmniej na takiego mi wygląda. Ma ciemne, duże oczy, brązowe włosy, które swoją droga ma świetnie obcięte, miły uśmiech. Siadam i opieram skroń o zimną, zaparowaną szybę.
– Od dawna w Nowym Yorku nie było tak zimno – chłopak spogląda na mnie z miłym uśmiechem. Ma niesamowicie męski, a zarazem słodki głos i przepiękny uśmiech, nie da się ukryć.
– Racja, nie kupowałam cieplejszych rzeczy, co z resztą widać – mówię i wskazuję na moją workowatą bluzę i śmieję się pod nosem.
Zaczęliśmy rozmawiać, szatyn okazuje się tak miły, na jakiego wygląda. Jest nieznajomym z autobusu, a mam wrażenie, że znamy się od lat, mamy podobny tok myślenia, te same ulubione rzeczy i spojrzenie na świat. Jak się później okazuje chłopak ma na imię Ryan.
– Victoria – wymyślam na poczekaniu. Gdybym powiedziała, że jestem Dove, kto wie, czy nie domyśli się kim jestem.
Nagle kierowca gwałtownie hamuje, wszyscy pasażerowie lecą do przodu. Na moje szczęście, ląduje w ramionach Ryana, musieliśmy w coś lub kogoś uderzyć...
Schodzę powolnie na dół, w miedzy czasie włosy
zawiązuje w kitkę i przecieram zaspane jeszcze oczy. Wczoraj miałam masę pracy
i położyłam się późną nocą, czy też bardzo wczesnym porankiem. Zaglądam do
lodówki, mieszkanie samemu potrafi być dość uciążliwie, szczególnie kiedy
prowadzi się dość szybki tryb życia, wszystkie półeczki świecą pustkami, no
może poza pierwszą, na której stoi śmietanka do kawy.
– Muszę iść do sklepu – burczę z
niezadowoleniem pod nosem. Mój dom znajduję się na przedmieściach i
żeby odwiedzić sklep muszę skorzystać z komunikacji miejskiej, wybierając
samochód skazuje się na cały tabun paparazzich za sobą. Wlokę się do korytarza, zakładam buty i dużą, workowatą, ale za to ciepłą bluzę, nakładam kaptur. Teraz nikt nie powinien mnie rozpoznać, bez makijażu, w całkiem zwyczajnych ubraniach, dla pewności zakładam moje okulary, zerówki. Chwytam kluczę leżące na szafce w przedpokoju.
Otwieram drzwi, moje ciało oblewa nieprzyjemny dreszcz, jest naprawdę zimno, temperatura, jak na to miasto jest niezwykle niska, wszystko potęguje nieprzyjemnie chłodny wiatr. Zamykam drzwi, natychmiast wkładam ręce do kieszeni, ze spuszczoną głową idę w stronę przystanku. Po około pięciu minutach jestem, sprawdzam rozkład jazdy. Świetnie, kolejny autobus dopiero za dziesięć minut.
Zrezygnowana opadłam na ławkę, nikogo jeszcze nie ma, prócz matki z dzieckiem, który jest nieprawdopodobnie grzeczny. Z niedowierzeniem patrzę na tę dwójkę przypominając sobie moje wybryki z dzieciństwa. Zmarznięta przeglądam wszystkie media społecznościowe w telefonie, nie mam nic lepszego do roboty.
Autobus przyjeżdża punktualnie o 9:20, wsiadam od strony kierowcy, kupuję bilet. Jedyne miejsce, które nie jest zajęte (nawet nie przez reklamówki starszych kobiet) znajduję się na przeciwko uroczego chłopaka, przynajmniej na takiego mi wygląda. Ma ciemne, duże oczy, brązowe włosy, które swoją droga ma świetnie obcięte, miły uśmiech. Siadam i opieram skroń o zimną, zaparowaną szybę.
– Od dawna w Nowym Yorku nie było tak zimno – chłopak spogląda na mnie z miłym uśmiechem. Ma niesamowicie męski, a zarazem słodki głos i przepiękny uśmiech, nie da się ukryć.
– Racja, nie kupowałam cieplejszych rzeczy, co z resztą widać – mówię i wskazuję na moją workowatą bluzę i śmieję się pod nosem.
Zaczęliśmy rozmawiać, szatyn okazuje się tak miły, na jakiego wygląda. Jest nieznajomym z autobusu, a mam wrażenie, że znamy się od lat, mamy podobny tok myślenia, te same ulubione rzeczy i spojrzenie na świat. Jak się później okazuje chłopak ma na imię Ryan.
– Victoria – wymyślam na poczekaniu. Gdybym powiedziała, że jestem Dove, kto wie, czy nie domyśli się kim jestem.
Nagle kierowca gwałtownie hamuje, wszyscy pasażerowie lecą do przodu. Na moje szczęście, ląduje w ramionach Ryana, musieliśmy w coś lub kogoś uderzyć...
Hej :)
OdpowiedzUsuńRozdział wstępny zazwyczaj troszeczkę jest nudny bo musisz podać wiele informacji. Ale w tym przypadku tak nie jest. Wszystko co chciałaś powiedzieć, przekazalas w ciekawy i dostępny sposób.
Bardzo podoba mi show końcówka :)
Jeżeli kolejny będzie ciekawszy to ja czekam na nn.
Ściskam mocno :*
~ Alex ♡_♡