niedziela, 8 listopada 2015

ROZDZIAŁ III ~~'Otwieram na pierwszej stronie.'


Poniedziałek, uważany za najgorszy dzień w tygodniu. Odkąd skończyłam liceum jest dla mnie obojętny, moja praca jest na tyle elastyczna, że nie mam wyznaczonych dni roboczych i weekendu, choć przyznaję, że w niektórych momentach mojego życia marzyłam, żeby mieć wskazane godziny pobytu w pracy.
             Sama wybrałam drogę swojej kariery, nie powinnam się żalić, prawda? Przecież zawód piosenkaraczki i aktoreczki to nie praca, a zabawa. Większość ludzi na świecie tak uważa. Nawet nie wiedzą, jak bardzo się mylą. Bycie osobom medialną wymaga wielogodzinnych prób, które niemal zawsze przekraczają normę godzinową przeciętnego Amerykanina, koncerty wymagające śpiewu, tańca w jednym momencie, wywiady, występy w telewizji (odpowiadanie na te same pytania w kółko i  w kółko) bywa - ba! zawsze jest wykańczające.
            Jednak najgorszy jest wysiłek psychiczny, ciąży na tobie brzemię autorytetu wielu nastolatków na całym świecie, twój każdy ruch obserwuje miliony osób, na potyczkę czeka za tobą ogon paparazzich. Nic dziwnego, że tak dużo gwiazd uległo narkotykom, alkoholom, czy innym nałogom, aby ustabilizować swój stan psychiczny.
            Stąd mój pomysł na odskocznie, przybierania sylwetki kogoś innego i spróbowanie całkiem normalnego życia. To utrzymuje mnie w normalnym stanie oraz fani, którzy są najlepsi na całym świecie. Po kilku słowach potrafią wyczuć mój nastrój i napisać coś, co poprawi mi humor. Kocham ich za to. To jeden z najbardziej czarujących aspektów sławy.
             Mój dzień zaczął się od spotkania z managerką i omówieniu kilku umów i kontraktów, jutro mam wystąpić w telewizji, muszę przygotować jakieś sensowne odpowiedzi na pytania dotyczące szpitala, nie chcę wypaść jak niedorozwinięta i jąkać się bez przerwy. Przypominając sobie mój pierwszy wywiad, doprawdy nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać.
            Wychodzę z domu i zamykam drzwi na klucz, zakładam perukę - dla bezpieczeństwa, robię delikatny makijaż i zakładam sukienkę, wiszącą w głębi mojej garderoby (wydaję mi się, że nigdy nie miałam jej na sobie).
            Zmierzam w kierunku szpitala, obiecałam panu Johnsonowi przysługę i nie mam zamiaru złamać danego słowa. Tym razem wybieram drogę pieszo, od wczorajszego incydentu mam uraz do autobusów, a szpital znajduje się jedyne 20 minut od mojego domu.
            Po wejściu na salę zdejmuję perukę i siadam na mahoniowym krzesełku obok łóżka ze szpitalną, wyblakłą pościelą. Pan Ethan budzi się i wita mnie promienistym uśmiechem.
            –Myślałem, ze jednak nie przyjdziesz.
            –Miałam kilka spraw do załatwienia, szłam na piechotę, więc kilka minutek spóźnienia – mówię śmiejąc się. –Jaką miał pan do mnie sprawę?
            –Jestem staruszkiem, który ma 70 lat, siedzę w szpitalu sam, myślisz, że te seriale telewizyjne zawierają choć mały, ciekawy wątek? –Wskazuje na telewizor wiszący w sali, podnosi się opierając na poduszce i wybucha śmiechem. –Żartowałem, chciałem, żebyś pomogła mi z tym. – wręcza mi do rąk dziennik. Jest obłożony czymś, co ma imitować skórę z wyrytym napisem "Sofia". Zakładam, że to pamiętnik.
            –Co mam z tym zrobić? – pytam nieco zdezorientowana.
            –Moje stare oczy mnie zawodzą, a to moja ulubiona lektura. Byłbym ci dozgonnie wdzięczny, gdybyś przeczytała mi choćby kilka stron.
            –Żaden problem. – Uśmiecham się  i otwieram na pierwszej stronie. –To pamiętnik pana...
            –Żony – dokańcza za mnie.
            –Co się z nią stało? – dopiero kiedy to mówię zdaję sobie sprawę, co właściwie powiedziałam. Łapię się za usta. –Ja... przepraszam, czasami nie wiem, co mówię.
           Nic, nie szkodzi. Moja żona zmarła na białaczkę dwadzieścia lat temu. – Po pomarszczonym policzku pana Ethana płynie łezka, którą szybko ściera i zmienia w uśmiech. –Możesz zacząć...
            Po cichu, nieco speszona przewracam stronę. Zaczynam czytać:

"
20 maja, 1965r.
Dzisiaj go widziałam, znowu. Siedział na kanapie w restauracji obok mojego domu. Na głowie miał dokładnie ten sam kapelusz, gazetę codzienną i pił sok jabłkowy. Zerkał na mnie, nie dało się zauważyć. Nie wiem, czy on bardziej mnie irytuje, czy fascynuje. Mam wrażenie, że za każdym razem, gdy go widzę zachowuję się, jak ktoś inny i walczę o każde jego spojrzenie. Chciałabym do niego podejść i powiedzieć cokolwiek, ale damom to nie wypada. Muszę przestać ulegać mu i zachowywać się jak nieosiągalna kobieta. On bez wątpienia robi to specjalnie...
29 maja, 1965r.
Kolejny dzień go nie ma, pomimo, ze nie znam jego nazwiska i nie zamieniłam z nim słowa, tak bardzo za nim tęsknię. Przywiązałam się z nim, z jego wzrokiem...
1 czerwca, 1965r.
Pierwszy raz rozmawialiśmy. Ma tak męski, gruby głos. Mogłabym zatonąć w jego brązowych oczach, nie chciałabym wracać, już nigdy. Mam 19 lat i wydaję mi się, że to moja pierwsza miłość. Może i jest szaleńcza i niedojrzała, ale nie mam nic do stracenia. Zaprosił mnie na kolację, już nie mogę doczekać się soboty...
5 czerwca, 1965r.
Pierwsza randka, a jest to moja najlepsza randka w życiu. Ethan jest tak romantyczny, prawdziwy z niego gentleman. Prawi mi komplementy na każdym kroku i mogę z nim rozmawiać całą noc. Nigdy nie kończą się nam tematy. Po cudownej kolacji odwiózł mnie do domu. Pójdę już spać, bo to za dużo emocji, jak na jeden dzień."

 
            –Dziękuję. – Pan Johnson wydaje się być wzruszony i odkłada pamiętnik na miejsce. Zerka na drzwi. Momentalnie się odwracam. Stoi w nich Ryan, podpiera się o framugę drzwi. Chyba czułam dokładnie to, co Sofia w dzień pierwszej randki z panem Ethanem . Jednak w moim życiu nie ma miejsca na miłość i związek.
            –Hej Victoria, dzień dobry panie Johnson. – Staruszek macha mu głową na odpowiedź, a ja witam się zwykłym "cześć". Wychodzę z sali i staję na przeciwko szatyna. –Uznali twoje spóźnienie?
            –Tak nie było problemu. Chciałem zobaczyć, co u pana Ethana, ale czuje się jak widzę nieźle. Swoją drogą ty też wyglądasz pięknie. – Mimowolnie się rumienię i uśmiecham nieśmiało. Nagle podbiega do mnie jedna z pielęgniarek i prosi o autograf. Nogi się pode mną uginają, Ryan jest tego świadkiem, odkryje moje kłamstwo. Podpisuję szybko i zerkam na chłopaka.
            –A to co to miało być? – pyta się, przeczesuje włosy i cicho śmieje pod nosem.
            –Ja... – Próbuję zebrać się by wyjawić prawdę.
            –Czekaj Vicky - mówi patrząc w ekran telefonu, który dał sygnał sms'u. Kamień spada z mojego serca. – Muszę lecieć, wszystko wyjaśnisz mi jutro, bo też tu będziesz? – kiwam głową w stronę odchodzącego szatyna.
            Moje kłamstwo prędzej, czy później wyjdzie na jaw, ale dla bezpieczeństwa mojego i Ryana muszę trzymać w tajemnicy moją prawdziwą tożsamość...

------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że rozdział może być i nie jest usypiający. W następnym wydarzy się coś, co prawdopodobnie Was nie uszczęśliwi, ale nie będę spojlerować. A teraz kilka ogłoszeń parafialnych:
http://ask.fm/ryanmccartanPL - mój ask o Ryanie
https://www.wattpad.com/story/53717199-this-journal-is-not-case - odpowiednik bloga na wattpadzie i to na tyle. :)

sobota, 24 października 2015

ROZDZIAŁ II ~ 'Nie jesteśmy parą'

            Podmuch zimnego powietrza wionął mi w oczy. Nie jestem pewna, czy coś usłyszałam. Za moimi plecami wiatr wzmagał się, nieco dalej wzbierał się złowrogi pomruk. Obejmuję się rękoma i drżąc odpowiadam na kolejne pytania policjanta. Siedzę na skraju otwartej karetki, oglądają mnie, czy wszystko ze mną w porządku. Widząc pogotowie jadące na sygnale z ludźmi, którzy dużo bardziej niż ja potrzebują pomocy, przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz.
            Coś cię boli? pyta się jeden z ratowników.
            Mężczyzna wygląda na około 30 lat, jest lekko łysawy, a jego włosy w niektórych miejscach są posiwiałe, ubrany w pomarańczowy, odblaskowy i widoczny z daleka strój. Z twarzy wydaje się miły i skory do pomocy.
            Jedynie głowa mówię cicho i mimowolnie łapię się za obolałą skroń.
            Trzeba będzie jechać do szpitala - ratownik wymienia się znaczącym spojrzeniem z policjantem zapisującym coś w notatniku.
            Nie ma takiej potrzeby! protestuję.
            Na samą myśl o szpitalu robi mi się niedobrze, w dodatku jestem pewna, że zaraz pojawią się tu tabuny natrętnych fotografów. Zapewne ogłoszą na cały świat, jak jestem ciężko poszkodowana. Zabrzmi to dużo lepiej, niżeli zwykły wypadek, którego skutkiem jest jedynie przenikliwy ból głowy.
            Ani ratownik, ani policjant nie dają za wygraną, jestem zmuszona pojechać do szpitala. Niechętnie wsiadam do środka samochodu, głośno wzdycham, aby jeszcze raz wszystkim dać do zrozumienia, że robię to z niesamowitą niechęcią. Droga do szpitala zajmuje nie więcej niż 15 minut, ucieszyło mnie to bardzo, mam nadzieję, że z panem, który prowadził samochód nic się nie stało i szybko otrzymał potrzebną mu pomoc.
            Siedzę na poszarzałej pościeli, podano mi tabletkę przeciwbólową i opatrzono, skończyło się jedynie na kilku siniakach. Ból przestał mi dokuczać. Miałam zostać jeszcze godzinę na obserwacji, by stwierdzić, czy nie mam żadnych stanów pourazowych. Opadam powolnym ruchem na poduszkę. Ściągam bluzę i związuje włosy w niedbały kok. Pielęgniarka odchodzi i odsłania zasłonkę oddzielającą widok na moje łóżko.
            Od kiedy cię spotkałem brałem udział w wypadku, mój telefon się pobił i jestem w szpitalu słyszę głos dobiegający gdzieś z boku. Już go słyszałam... Podnoszę się i spoglądam w tamtą stronę. Widzę uśmiechniętego Ryana, który siedział na przeciwko mnie w autobusie.
            Mogę powiedzieć to samo. Uśmiecham się i dodaję:  Całe szczęście nie ucierpieliśmy, aż tak bardzo.
            Nie cierpię szpitali. Może twoje towarzystwo jakoś rozbawi mi tę godzinę.
            A myślałam, że jestem chodzącym pechem śmieję się, a on tuż po mnie
            Wiesz, spotkanie tak pięknej dziewczyny nie nazwałbym pechem mimowolnie się rumienię, po czym zmieniam temat.
            Nawet nie zauważam kiedy mija to 60 minut. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Jest tylko jeden problem... Ryan nadal sądzi, że mam na imię Victoria. Po jakimś czasie mu powiem, na razie to zbyt ryzykowne dla mnie i dla niego.
            Wiesz może co z tym dziadkiem? pytam się go przy drzwiach.
            W sumie to nie, może chodźmy sprawdzić podaje mi rękę, gdy wychodzę z progu.
            Idziemy do recepcji. Miła i dość młoda recepcjonistka podaje nam wytyczne sali, w której mieści się łóżko kierowcy osobowego samochodu.
            Pukamy w drzwi, zastajemy tam lekarza, który z niechęcią pozwala nam na krótkie odwiedziny. Starszy pan wygląda nieźle, pomijając aparaturę do której jest przypięty.
            Kim jesteście? pyta głosem, który wyraża więcej złości, niż pozytywnego nastawienia, ale co mu się dziwić.
            Jechaliśmy autobusem, z którym pan się zderzył mówi Ryan, po czym wręcza mu tajemniczy dziennik. Kiedy pana odwozili karetką, dał mi pan to i kazał sobie oddać.
            Pamiętnik Sofi szepcze pod nosem i kładzie go obok siebie. Następnie układa mimikę twarzy, w coś co ma przypominać uśmiech, następnie od niechcenia dziękuje.
            Swoją drogą muszę lecieć na uczelnie, wyjaśnić moje spóźnienie. Do widzenia i cześć Vicky uśmiecha się i puszcza mi oczko. Wybiega z sali.
            Urocza z was para. Miło popatrzeć  odwracam się w stronę starszego mężczyzny.
            My? Nie... nie jesteśmy parą. zaprzeczam.
            To szkoda, w waszym wieku też byłem szaleńczo zakochany spogląda na dziennik i się uśmiecha, tym razem dużo szczerzej.
            Potrzebuje pan czegoś?
            W zasadzie, jeżeli miałabyś dziecko czas, przyjdź jutro do mnie. Potrzebuję pomocy dziadek obdarza mnie uśmiechem, bez wahania się zgadzam. Zdecydowanie widok starszych osób i dzieci zmiękcza moje serce.
            Wychodzę z sali, wyglądam przez okno. Moim oczom ukazuje się tak znienawidzony przeze mnie widok, fotografowie...
            Cholera zaklinam pod nosem.
            Nakładam na siebie szarą bluzę i zasłaniam twarz kapturem. Opuszczam pospiesznie szpital. W oddali dostrzegam samochód mojej agentki, na szczęście zorientowała się w porę, że jest mi potrzebna pomoc. Pospiesznym krokiem idę w jej stronę. Dziennikarze w drodze zadają mi miliony pytań, wciskają mi mikrofon niemal do ust.
            Wsiadam do samochodu.
            Oszalałaś?!  całą drogę do domu wysłuchuję wywodu na temat, jak głupio i bezmyślnie postąpiłam. Nie skupiam się na tym, moje myśli zostały na planecie o nazwie "Ryan".

środa, 14 października 2015

ROZDZIAŁ I ~ "Jedyne miejsce, które nie jest zajęte "

 
  Życie w sławie, rzesze fanów, którzy płaczą, uśmiechają się, a nawet mdleją na twój widok (to niesamowite, że moja osoba wywołuje u nich tyle emocji), podpisywanie własnych płyt, czy trasa koncertowa po całym świecie! Idealne życie. prawda?
             Kiedy miałam siedem lat stanęłam przed moją mamą, oznajmiłam, że kiedyś będę światowego formatu piosenkarką. Stałam przed lustrem i godzinami śpiewałam hity lat dziewięćdziesiątych i tańczyłam w rytm muzyki. Kto by pomyślał wtedy, że mała Dove zamieni rączkę szczotki na mikrofon, dywanik przed lustrem na profesjonalną scenę i pluszowe misie na prawdziwych fanów, którzy zawsze przy mnie będą, cokolwiek bym nie zrobiła. Założę się o wszystko, że nikt.
             Zagłębiając się w świat showbiznesu uświadomiłam sobie, jak wiele pozytywnych stron kryje spełnianie marzeń, nie spodziewałam się, że bywający okrutny świat sław może okazać się świetny i odkryć przede mną bardzo dużo czarujących aspektów.
            Pomimo tego, bardzo, ale to bardzo brakuje mi życia, w którym byłam szarą, niewyróżniającą się dziewczyną. Mogłam zaraz po wstaniu z łóżka, nawet w piżamie wyjść do sklepu, kupić chleb tostowy, czy płatki, wyjść ze znajomymi bez śledzących mój każdy ruch paparazzich, którzy tylko czekają na moje najmniejsze potknięcie.
             Od czasu do czasu lubię stawać się dawną Dove, zakładam perukę, kaptur, okulary i ubieram się w zupełnie innym stylu, niż tym, który widnieje na okładkach gazet. Na moje szczęście nikt poza jedną dziewczyną (okazała się na tyle kochana, że zachowała całkowitą dyskrecje) mnie nie rozpoznał. Mam nadzieję, że tak pozostanie.
             Dzisiejsza pogoda zaskoczyła chyba wszystkich mieszkańców Nowego Yorku, ciemne chmury przysłaniające słońce, krople deszczu, które z minuty na minutę spadały z coraz to większą częstotliwością. Dla mnie to jest nie lada radość, kocham taką pogodę, kiedy mogę siedzieć w domowym zaciszu z ulubioną herbatą brzoskwiniową w lewej dłoni, książką w drugiej (nie pogardziłabym seansem Gossip Girl, Pretty Little Liars, czy The Walking Dead) i kocykiem z wyblakłym napisem "Coffee Time".
            Otwieram oczy, przeciągam się i wstaję. Jeśli wierzyć ciekłokrystalicznej tarczy zegara, wskazuje godzinę dziewiątą. Jest sobota, mam chwilę odpoczynku, dzień bez pracy to coś niesamowitego. Zero obowiązków, presji, bólu nadgarstka od podpisywania zdjęć i autografów. Ubieram przypadkowe jeansy i bluzkę na długi rękaw, zapewne moja stylistka dostawałaby już białej gorączki widząc mnie w takich ubraniach Przyznaję, to nie mój styl, stokroć wolę sukienki, ale we własnym domu nie muszę wyglądać jak z okładek gazet.
 Schodzę powolnie na dół, w miedzy czasie włosy zawiązuje w kitkę i przecieram zaspane jeszcze oczy. Wczoraj miałam masę pracy i położyłam się późną nocą, czy też bardzo wczesnym porankiem. Zaglądam do lodówki, mieszkanie samemu potrafi być dość uciążliwie, szczególnie kiedy prowadzi się dość szybki tryb życia, wszystkie półeczki świecą pustkami, no może poza pierwszą, na której stoi śmietanka do kawy.
            – Muszę iść do sklepu burczę z niezadowoleniem pod nosem. Mój dom znajduję się na   przedmieściach i żeby odwiedzić sklep muszę skorzystać z komunikacji miejskiej, wybierając samochód skazuje się na cały tabun paparazzich za sobą.
            Wlokę się do korytarza, zakładam buty i dużą, workowatą, ale za to ciepłą bluzę, nakładam kaptur. Teraz nikt nie powinien mnie rozpoznać, bez makijażu, w całkiem zwyczajnych ubraniach, dla pewności zakładam moje okulary, zerówki. Chwytam kluczę leżące na szafce w przedpokoju.
            Otwieram drzwi, moje ciało oblewa nieprzyjemny dreszcz, jest naprawdę zimno, temperatura, jak na to miasto jest niezwykle niska, wszystko potęguje nieprzyjemnie chłodny wiatr. Zamykam drzwi, natychmiast wkładam ręce do kieszeni, ze spuszczoną głową idę w stronę przystanku. Po około pięciu minutach jestem, sprawdzam rozkład jazdy. Świetnie, kolejny autobus dopiero za dziesięć minut.
            Zrezygnowana opadłam na ławkę, nikogo jeszcze nie ma, prócz matki z dzieckiem, który jest nieprawdopodobnie grzeczny. Z niedowierzeniem patrzę na tę dwójkę przypominając sobie moje wybryki z dzieciństwa. Zmarznięta przeglądam wszystkie media społecznościowe w telefonie,  nie mam nic lepszego do roboty.
            Autobus przyjeżdża punktualnie o 9:20, wsiadam od strony kierowcy, kupuję bilet. Jedyne miejsce, które nie jest zajęte (nawet nie przez reklamówki starszych kobiet)  znajduję się na przeciwko uroczego chłopaka, przynajmniej na takiego mi wygląda. Ma ciemne, duże oczy, brązowe włosy, które swoją droga ma świetnie obcięte, miły uśmiech. Siadam i opieram skroń o zimną, zaparowaną szybę.
            Od dawna w Nowym Yorku nie było tak zimno chłopak spogląda na mnie z miłym uśmiechem. Ma niesamowicie męski, a zarazem słodki głos i przepiękny uśmiech, nie da się ukryć.
            – Racja, nie kupowałam cieplejszych rzeczy, co z resztą widać mówię i wskazuję na moją workowatą bluzę i śmieję się pod nosem.
            Zaczęliśmy rozmawiać, szatyn okazuje się tak miły, na jakiego wygląda. Jest nieznajomym z autobusu, a mam wrażenie, że znamy się od lat, mamy podobny tok myślenia, te same ulubione rzeczy i spojrzenie na świat. Jak się później okazuje chłopak ma na imię Ryan.
            Victoria wymyślam na poczekaniu. Gdybym powiedziała, że jestem Dove, kto wie, czy nie domyśli się kim jestem.
            Nagle kierowca gwałtownie hamuje, wszyscy pasażerowie lecą do przodu. Na moje szczęście, ląduje w ramionach Ryana, musieliśmy w coś lub kogoś uderzyć...
            

sobota, 10 października 2015

Prolog

 
 
Kariera, koncerty, występy w telewizji,
czy jest w tym miejsce na miłość?
Uczucie pomiędzy dwojgiem dorosłych już ludzi,
wymaga czasu i zaangażowania.
Co z Dove? Dove, która żyje w bardzo szybkim tempie.
 Jest prześliczna, nie brakuje jej adoratorów,
ale tego jedynego nadal nie spotkała.
Miłość to niewątpliwie najwspanialsze uczucie na świecie.
Jedna chwila, jedno spojrzenie, co jeśli ubrać to w
niespodziewany moment, burzliwy początek i osobę,
która połączy tak różnych sobie ludzi.
Wszystko miałoby wyglądać jak w bajce,
ale idealna wizja, nie zawsze musi być tak idealna
i tak wspaniała, jak mogło się wydawać.

Nowy blog

W sferze blogosfery jestem już od dłuższego czasu, przez pinger, aż tutaj. Miałam zarówno blogi fanowskie z najnowszymi informacjami, a także te z FanFiction. Blog na którym jesteście jets tym drugim rodzajem.
Będą tu się pojawiać opowiadania z Dove Cameron i Ryanem McCartanem. Nie będą one mieć nic wspólnego z rzeczywistością, jedynie kilka elementów. Będzie to jedynie moja wyobraźnia, jak ja wyobrażam sobie te parę. Owe Fanfiction będzie raczej z rodzaju ramansu, dramatu, ale mam nadzieję. że uda mi się wpleść nieco śmiesznych momentów. Każdy znajdzie coś dla siebie. Nawet jeżeli nie znacie. nie słyszeliście, albo nie lubicie połączenia. jakim jest Rove mam nadzieję. że dzięki tym opowiadaniom pokochacie ich tak bardzo, jak ja.
Co do samego bloga, wkrótce pojawi się szablon dzięki uprzejmości szabloniarni. Niebawem opublikuje prolog i rozdziały, które jak mam nadzieję, będą pojawiać się regularnie. Jeśli mi coś wypadnie., na pewno was powiadomię.

To chyba na tyle. :)))
Nightingale FG