Poniedziałek,
uważany za najgorszy dzień w tygodniu. Odkąd skończyłam liceum jest dla mnie
obojętny, moja praca jest na tyle elastyczna, że nie mam wyznaczonych dni
roboczych i weekendu, choć przyznaję, że w niektórych momentach mojego życia
marzyłam, żeby mieć wskazane godziny pobytu w pracy.
Sama
wybrałam drogę swojej kariery, nie powinnam się żalić, prawda?
Przecież zawód piosenkaraczki i aktoreczki to nie praca, a zabawa.
Większość ludzi na świecie tak uważa. Nawet nie wiedzą, jak bardzo się mylą.
Bycie osobom medialną wymaga wielogodzinnych prób, które niemal zawsze
przekraczają normę godzinową przeciętnego Amerykanina, koncerty wymagające
śpiewu, tańca w jednym momencie, wywiady, występy w telewizji (odpowiadanie na
te same pytania w kółko i w kółko) bywa - ba! zawsze jest wykańczające. Jednak najgorszy jest wysiłek psychiczny, ciąży na tobie brzemię autorytetu wielu nastolatków na całym świecie, twój każdy ruch obserwuje miliony osób, na potyczkę czeka za tobą ogon paparazzich. Nic dziwnego, że tak dużo gwiazd uległo narkotykom, alkoholom, czy innym nałogom, aby ustabilizować swój stan psychiczny.
Stąd mój pomysł na odskocznie, przybierania sylwetki kogoś innego i spróbowanie całkiem normalnego życia. To utrzymuje mnie w normalnym stanie oraz fani, którzy są najlepsi na całym świecie. Po kilku słowach potrafią wyczuć mój nastrój i napisać coś, co poprawi mi humor. Kocham ich za to. To jeden z najbardziej czarujących aspektów sławy.
Mój dzień zaczął się od spotkania z managerką i omówieniu kilku umów i kontraktów, jutro mam wystąpić w telewizji, muszę przygotować jakieś sensowne odpowiedzi na pytania dotyczące szpitala, nie chcę wypaść jak niedorozwinięta i jąkać się bez przerwy. Przypominając sobie mój pierwszy wywiad, doprawdy nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać.
Wychodzę z domu i zamykam drzwi na klucz, zakładam perukę - dla bezpieczeństwa, robię delikatny makijaż i zakładam sukienkę, wiszącą w głębi mojej garderoby (wydaję mi się, że nigdy nie miałam jej na sobie).
Zmierzam w kierunku szpitala, obiecałam panu Johnsonowi przysługę i nie mam zamiaru złamać danego słowa. Tym razem wybieram drogę pieszo, od wczorajszego incydentu mam uraz do autobusów, a szpital znajduje się jedyne 20 minut od mojego domu.
Po wejściu na salę zdejmuję perukę i siadam na mahoniowym krzesełku obok łóżka ze szpitalną, wyblakłą pościelą. Pan Ethan budzi się i wita mnie promienistym uśmiechem.
–Myślałem, ze jednak nie przyjdziesz.
–Miałam kilka spraw do załatwienia, szłam na piechotę, więc kilka minutek spóźnienia – mówię śmiejąc się. –Jaką miał pan do mnie sprawę?
–Jestem staruszkiem, który ma 70 lat, siedzę w szpitalu sam, myślisz, że te seriale telewizyjne zawierają choć mały, ciekawy wątek? –Wskazuje na telewizor wiszący w sali, podnosi się opierając na poduszce i wybucha śmiechem. –Żartowałem, chciałem, żebyś pomogła mi z tym. – wręcza mi do rąk dziennik. Jest obłożony czymś, co ma imitować skórę z wyrytym napisem "Sofia". Zakładam, że to pamiętnik.
–Co mam z tym zrobić? – pytam nieco zdezorientowana.
–Moje stare oczy mnie zawodzą, a to moja ulubiona lektura. Byłbym ci dozgonnie wdzięczny, gdybyś przeczytała mi choćby kilka stron.
–Żaden problem. – Uśmiecham się i otwieram na pierwszej stronie. –To pamiętnik pana...
–Żony – dokańcza za mnie.
–Co się z nią stało? – dopiero kiedy to mówię zdaję sobie sprawę, co właściwie powiedziałam. Łapię się za usta. –Ja... przepraszam, czasami nie wiem, co mówię.
–Nic, nie szkodzi. Moja żona zmarła na białaczkę dwadzieścia lat temu. – Po pomarszczonym policzku pana Ethana płynie łezka, którą szybko ściera i zmienia w uśmiech. –Możesz zacząć...
Po cichu, nieco speszona przewracam stronę. Zaczynam czytać:
"
20 maja, 1965r.
Dzisiaj go widziałam, znowu. Siedział na kanapie w restauracji obok
mojego domu. Na głowie miał dokładnie ten sam kapelusz, gazetę codzienną i pił
sok jabłkowy. Zerkał na mnie, nie dało się zauważyć. Nie wiem, czy on bardziej
mnie irytuje, czy fascynuje. Mam wrażenie, że za każdym razem, gdy go widzę
zachowuję się, jak ktoś inny i walczę o każde jego spojrzenie. Chciałabym do
niego podejść i powiedzieć cokolwiek, ale damom to nie wypada. Muszę przestać
ulegać mu i zachowywać się jak nieosiągalna kobieta. On bez wątpienia robi to
specjalnie...
29 maja, 1965r.
Kolejny dzień go nie ma, pomimo, ze nie znam jego nazwiska i nie
zamieniłam z nim słowa, tak bardzo za nim tęsknię. Przywiązałam się z nim, z
jego wzrokiem...
1 czerwca, 1965r.
Pierwszy raz rozmawialiśmy. Ma tak męski, gruby głos. Mogłabym
zatonąć w jego brązowych oczach, nie chciałabym wracać, już nigdy. Mam 19 lat i
wydaję mi się, że to moja pierwsza miłość. Może i jest szaleńcza i niedojrzała,
ale nie mam nic do stracenia. Zaprosił mnie na kolację, już nie mogę doczekać
się soboty...
5 czerwca, 1965r.
Pierwsza randka, a jest to moja najlepsza randka w życiu. Ethan jest
tak romantyczny, prawdziwy z niego gentleman. Prawi mi komplementy na każdym
kroku i mogę z nim rozmawiać całą noc. Nigdy nie kończą się nam tematy. Po
cudownej kolacji odwiózł mnie do domu. Pójdę już spać, bo to za dużo emocji,
jak na jeden dzień."–Hej Victoria, dzień dobry panie Johnson. – Staruszek macha mu głową na odpowiedź, a ja witam się zwykłym "cześć". Wychodzę z sali i staję na przeciwko szatyna. –Uznali twoje spóźnienie?
–Tak nie było problemu. Chciałem zobaczyć, co u pana Ethana, ale czuje się jak widzę nieźle. Swoją drogą ty też wyglądasz pięknie. – Mimowolnie się rumienię i uśmiecham nieśmiało. Nagle podbiega do mnie jedna z pielęgniarek i prosi o autograf. Nogi się pode mną uginają, Ryan jest tego świadkiem, odkryje moje kłamstwo. Podpisuję szybko i zerkam na chłopaka.
–A to co to miało być? – pyta się, przeczesuje włosy i cicho śmieje pod nosem.
–Ja... – Próbuję zebrać się by wyjawić prawdę.
–Czekaj Vicky - mówi patrząc w ekran telefonu, który dał sygnał sms'u. Kamień spada z mojego serca. – Muszę lecieć, wszystko wyjaśnisz mi jutro, bo też tu będziesz? – kiwam głową w stronę odchodzącego szatyna.
Moje kłamstwo prędzej, czy później wyjdzie na jaw, ale dla bezpieczeństwa mojego i Ryana muszę trzymać w tajemnicy moją prawdziwą tożsamość...
------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że rozdział może być i nie jest usypiający. W następnym wydarzy się coś, co prawdopodobnie Was nie uszczęśliwi, ale nie będę spojlerować. A teraz kilka ogłoszeń parafialnych:
http://ask.fm/ryanmccartanPL - mój ask o Ryanie
https://www.wattpad.com/story/53717199-this-journal-is-not-case - odpowiednik bloga na wattpadzie i to na tyle. :)